Tytuł rodem z zamierzchłej epoki socjalizmu. Ale cóż to! Książka o takim tytule wydana w 2006 roku? Ten wydawniczy oksymoron tłumaczy stojąca za nim instytucja: Zakład Studiów Pozaeuropejskich Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Może jest to świeże spojrzenie na zmurszały temat? Nie. Autorzy zatrzymali się w swoich analizach na wczesnych latach 2000-ych. Niektóre z ilustracji, o zgrozo, przedstawiają stan z lat 80-tych poprzedniego wieku (np. mapa surowców mineralnych Afryki na stronie 26, nie ma na niej nawet zaznaczonych złóż uranu w Nigrze). Książka jest zbiorem tekstów różnych autorów, opartych na innych tekstach źródłowych. W zawartych w niej informacjach brakuje porządku a niektóre z nich w kilku miejscach się powtarzają.
Po co komu taka książka? Zgaduję, że dzięki jej publikacji autorzy osiągnęli kolejny poziom naukowej kariery. Zza klosza akademickiego światka „Kuba i Afryka” wygląda jak mało śmieszny żart.
Książek o Etiopii jest sporo. W dużej mierze ich autorzy podejmują próbę przekrojowego przedstawienia tego kraju. Jest to zadanie i łatwe i trudne zarazem. Etiopia stanowi geokulturalną enklawę na tle Afryki - Wyżyna Abisyńska wyraźnie określa odrębność Etiopii. Rzutuje to na historię tych ziem, przez co pisanie o tym kraju wydaje się z pozoru proste. Z drugiej strony tytułowy kraj królowej Saby może obezwładnić swoją różnorodnością, eklektyzmem i wyjątkową przeszłością.
Sylvia Pankhurst przemierza Etiopię obierając za przewodniczkę historię, od etiopskiego zarania dziejów po lata autorce współczesne (lata 50-te XX wieku). Książka przedstawia zatem leciwy już punkt widzenia, nieuwzględniający najnowszych odkryć archeologicznych (zwłaszcza dotyczących pochodzenia ludów Etiopii). Nie można uznać jej za aktualne źródło wiedzy. Chronologicznie uporządkowane rozdziały przeplatają te poświęcone sztuce, głównie architekturze Etiopii. Wydaje się, że był to obszar szczególnych zainteresowań Sylvii Pankhurst, gdyż fragmenty te są bardzo szczegółowe i wzbogacone ilustracjami. Zwiedzając Lalibelę książka ta może konkurować z niejednym przewodnikiem. Kontrastowo, rozdziały o literaturze są zdawkowe a ich duża ilość wydaje się nieuzasadniona. Trudno się oprzeć wrażeniu, że intencją autorki było przelanie na papier całej wiedzy o Etiopii a jak wiadomo, pisząc o wszystkim pisze się o niczym. By wznieść się ponad przeciętność zabrakło trochę polotu, który zalała powódź suchych informacji.
Kondotier to najemnik. Najemniczy los Rafała Gan-Ganowicza był poniekąd dziełem przypadku, ucieczki z komunistycznej Polski przed służbami bezpieczeństwa połączonej z chęcią czynienia szkody systemowi totalitarnemu. „Kondotierów” Gan-Ganowicz rozpoczyna od opisu desperackiej ucieczki do Berlina Zachodniego, gdzie w obozie dla uchodźców naucza się „nienawiści do czerwonego”. Wkrótce autor zaciąga się do rebelianckiej armii Moise Czombego - przywódcy Katangi, efemerycznego państwa na południu dzisiejszej Demokratycznej Republiki Konga. Czombe walczy z rządem centralnym Patrice Lumumby - pierwszego premiera niepodległego Konga - który o pomoc w walce o utrzymanie Katangi zwrócił się do ZSRR. Dla Gan-Ganowicza jest to wystarczający powód, by „bić czerwonego”. Jest rok 1965.
Książka zawiera żołnierskie wspomnienia z walk w Kongo, życia najemnej braci, barwnie opisane sylwetki towarzyszy broni, których autor uznał za wyjątkowych. W drugiej części książki akcja przenosi się na podobną arenę walk do Jemenu. Worek przygód, rozlanej krwi, egzotyki i powielanych stereotypów, z którego można zaczerpnąć nieco przyjemności podczas lektury. Książka to jednak smutna i niebezpieczna, zwłaszcza w czasach budzących się upiorów. Przekonuje jak łatwo odczłowieczyć człowieka, dać się zbałamucić i wylądować w tej samej kloace totalitaryzmu, z którą się walczy.
Bezdech. Gorące powietrze tropików, przesiąknięte delikatnym aromatem dymu i tymi wszystkimi zapachami, dla których wracam do Afryki. Czas bezdechu to te kilka tygodni przed porą deszczową, gdy nie ma czym oddychać. Bezdech to również krótki moment czasu, zapowiadający coś niezwykłego, nowego, na co nie jesteśmy przygotowani.
Sudan Południowy odłączył się od Sudanu 9 lipca 2011 roku, po trwającej ponad dwadzieścia lat wojnie domowej. Tuż przed tą datą ten olbrzymi, największy wtedy afrykański kraj zatrzymał się w niedowierzeniu, że oto wydarza się ta chwila. Konrad Piskała w kilkudziesięciu migawkach odsłania nam ten stan. Zabiera nas w podróż przez Sudan, od Wadi Halfy na północy po Nimule na granicy z Ugandą. W każdym z tych kadrów spotykamy się z Sudanem, ludźmi, których autor spotyka na szlaku. Poznajemy ich spojrzenie na świat, problemy, historie, którymi chcą się podzielić. Trochę tutaj odkrywania aktualnego wtenczas problemu konfliktu pólnoc-południe a trochę zwykłej, rzetelnej reporterki. Taki sposób pisania nie jest niczym nowym, ale muszę przyznać, że lubię tak skonstruowany przekaz. Szkoda trochę, że autor brnie nieco w ślepe uliczki uogólnień, błędnie sugerując czytelnikowi, jakoby w całej Afryce to jest tak albo siak. Podobnie jest z Sudanem (...w Sudanie Południowym nikt nie przystraja domów kwiatami..., stwierdza, świeżo wjechawszy do tego kraju). Panie Konradzie, więcej dystansu. Do Afryki i do siebie ;)
Gdyby cała Afryka, jak jedna, zakasała rękawy, odłożyła na bok wewnętrzne waśnie i wzięła się do konstruktywnej roboty... Rozwinięty przeze mnie tytuł w skrócie tłumaczy, co znajdziemy w tej książce. Kapuściński miał szczęście doświadczać Czarnego Lądu w okresie zmiany, wycofywaniu się kolonializmu, zaczątków kształtowania myśli narodowej i państwowości. Z zawartych w książce tekstów wynika, że był to okres bardzo ciekawy, ale przede wszystkim podszyty optymizmem. W Afryce było w owym czasie wielu rodzimych przywódców i ojców wzniosłych myśli, którzy znali receptę na sukces i zjednoczenie. Były to czasy, w których każdy przywódca polityczny wiedział, co trzeba zrobić, by było dobrze. Mamy zatem między innymi Tanganikę Juliusa Nyerere, Kenię Jomo Kenyatty i cały garnitur osobowości na konferencji założycielskiej Organizacji Jedności Afrykańskiej. Z drugiej strony książka zawiera kilka tekstów opisujących problemy związane z ówczesną ostatnią jak mogłoby się wydawać opoką kolonializmu - poświęconych Republice Południowej Afryki i Algierii - oraz zapowiedź nadchodzących problemów raczkującej wolności w postaci pierwszych zamachów stanu.
„Gdyby cała Afryka...” zawiera publikacje Kapuścińskiego, które starszym czytelnikom mogą wydać sie znajome. Część z nich była bowiem publikowana w tygodniku „Polityka”, a niektóre rozdziały znalazły się również w „Wojnie futbolowej” i „Hebanie” tego samego autora.