Wstęp
Dżibuti, pomimo niewielkiego rozmiaru na mapie (porównywalne do przeciętnego województwa w Polsce) jest krajem bardzo zróżnicowanym geograficznie. Oprócz tropikalnego wybrzeża i raf koralowych, jest tu jeszcze pustynia oraz niespotykane formy geologiczne obniżenia Wielkiego Rowu Afrykańskiego.
Niestety, moja wizyta w Dżibuti zaczęła się wysoką gorączką, przez co większość czasu spędziłem w Dżibuti Town "przyklejony" do przepoconego prześcieradła w hotelu (więcej w notatniku - "
Gorączka"). Część podanych niżej informacji pochodzi z relacji Rafała Nogowczyka, z lipca 2005 roku.
Czas w Dżibuti jest przesunięty względem Polski o 2 godziny (gdy w Dżibuti jest południe, w Warszawie jest dopiero dziesiąta). W kwietniu dzień zaczyna się o 5:30 rano, kończy około 18:40.
Pogoda
Dżibuti nazywane jest tyglem Afryki, a to z powodu ekstremalnych temperatur, które panują tutaj w lecie. Depresja Danakil jest jednym z najgorętszych miejsc świata. Najznośniejszą porą na podróż do Dżibuti jest okres od października do kwietnia. W pozostałych miesiącach temperatury mogą przekraczać 50 stopni. Zróżnicowanie na porę suchą i mokrą praktycznie nie występuje - zawsze jest sucho.
Język
Dżibuti jest niepodległe od 1977 roku, do tego czasu było ostatnią francuską kolonią w Afryce - Francuskim Somali. Do dzisiaj Francuzi posiadają wpływy w republice - począwszy od sztabu rządowych doradców i specjalistów a skończywszy na obecności militarnej. Nie dziwi więc, że język francuski jest powszechny. Mimo to, głównie dzięki uchodźcom z Somalii, są miejsca, gdzie i po angielsku można się dogadać.
Drugim, po francuskim, językiem urzędowym jest arabski.
Wizy
Przed wjazdem do Dżibuti konieczne jest uzyskanie wizy. Nie ma możliwości uzyskania jej na lotnisku (czytałem relacje kilku osób, którym to się udało, po paru dniach koczowania w strefie tranzytowej). Wizę można załatwić za pośrednictwem Ambasady Francji w Warszawie, choć jest ona tutaj dość droga i wystarcza na zaledwie dziewięć dni (szczegóły opisałem w
Informacjach wstępnych). Prościej, choć nie koniecznie po drodze, jest w ambasadach Dżibuti w Asmarze (szczegóły w relacji z
Erytrei), Sanie (szczegóły w relacji z
Jemenu) lub Addis Abebie.
- Wiza Somalilandu. Choć do wjazdu na teren Somalilandu przejściem granicznym w Loyada wiza nie jest potrzebna (odpowiednią pieczątkę kupuje się na granicy za 20 USD), przydatna może być informacja, że Somaliland ma w Dżibuti przedstawicielstwo. Telefon doń znalazłem w miejscowej książce telefonicznej: 253 35 88 15. Po wybraniu numeru otrzymałem zapewnienie, że uzyskanie wizy jest możliwe, i że kosztuje to około 17 USD. Adresu placówki niestety nie znam.
Pieniądze
Gospodarka Dżibuti oparta jest o
franka Dżibuti (symbol międzynarodowy - DJF), który dzieli się na 100 centymów. Te ostatnie w obiegu praktycznie nie występują. Kurs względem euro wynosił 240, względem dolara 177 franków.
Najsprawniej pieniądze wymienia się w centrum Djibouti Town, w specjalistycznych biurach wymiany. Tutaj też kursy są najkorzystniejsze. W bankach znajdujących się w centrum można również znaleźć bankomaty. Na lotnisku nie ma kantoru, ale twardą walutę można z łatwością wymienić w sklepiku, w hali przylotów, kurs jest tutaj jednak słaby - 210 franków za euro. Czarny rynek funkcjonuje w okolicach dzielnicy afrykańskiej, zamieszkałej przez Somalijczyków. Można tam między innymi zakupić somalijskie szylingi.
Internet
W centrum Djibouti Town funkcjonuje kilka centrów telekomunikacyjnych, gdzie oprócz telefonu, faksu i kserokopiarki zainstalowane jest kilka komputerów z dostępem do Internetu. Komputery posiadają francuskie klawiatury - przydatna będzie ściągawka
francuskiego układu klawiszy. Prędkość łącz jest zwykle przyzwoita. Godzina połączenia kosztuje 250 franków.
Komunikacja
- Autobus. Właściwie jedyna forma zorganizowanej komunikacji międzymiastowej, łączącej stolicę z miastami prowincji. Autobusy odjeżdżają, w zależności od celu, z kilku miejsc w afrykańskiej części miasta.
- Prom. Z przystani promowej l'Escale w Djibouti Town, regularne promy kursują do Tadjoura i Obock. Więcej szczegółów zawarłem w opisie .
- Samolot. Nawet w tak małym państwie jak Dżibuti, istnieją wewnętrzne połączenia lotnicze. Gdyby inne sposoby zawiodły, z miasta Dżibuti do Obock można dolecieć samolotem wojskowym za 3 000 franków.
- Wycieczki zorganizowane. Do najciekawszych miejsc w Dżibuti - słonych jezior Abbé i Assal nie dociera komunikacja publiczna. Najprostszym i najdroższym zarazem sposobem jest wynajęcie samochodu lub przyłączenie się do innej wycieczki. Te ostatnie nie odbywają się jednak regularnie, szanse na znalezienie jakiejś wycieczki na miejscu są bardzo małe. Koszt wypożyczenia samochodu terenowego z kierowcą i paliwem to wydatek rzędu 20 000 franków za dzień.
Zagrożenia
Dżibuti jest relatywnie bezpiecznym krajem, dotyczy to zarówno stolicy jak i prowincji. Poruszając się po mieście nie czułem żadnego zagrożenia od strony złoczyńców. Jest to jednak Afryka, więc czujność nie powinna być nigdy uśpiona.
- Zdrowie. Przy wjeździe do Dżibuti może być kontrolowana ważność szczepienia na żółtą febrę. W praktyce, przylatując z Jemenu lub Somalii nikt tego nie sprawdza. Największym zagrożeniem dla zdrowia jest malaria, która występuje tutaj przez cały rok, na całym obszarze kraju. Więcej na temat zagrożenia tą chorobą i sposobów ochrony można poczytać na stronie "Malaria w Afryce".
Nie należy również lekceważyć wysokich temperatur, zwłaszcza w miesiącach letnich, przegrzanie organizmu może się okazać równie groźne jak malaria.
Hotele
Podróżując trampingowo, dużym dylematem wydaje się być znalezienie taniego noclegu. Miejsc noclegowych nie ma bowiem wiele, a tych najtańszych niemal wcale. Będąc w pojedynkę, warto zapytać o cenę za łóżko, nie za cały pokój, który zwykle jest dwuosobowy. Godząc się na ewentualne towarzystwo nieznajomego cena spada o połowę. Standard pokoi (sprawdzałem tylko w Djibouti Town) jest dobry, jak na afrykańskie warunki. Nawet w najtańszych miejscach w pokojach jest klimatyzacja.
Jedzenie i zakupy
Kuchnia Dżibuti, choć uboga w lokalne specjały, jest miksturą wpływów zewnętrznych, przybyłych wraz z handlarzami, kolonistami i imigrantami. Nie dysponując dużym budżetem, z tej mozaiki smaków w zasięgu rozsądku pozostaje jedynie makaron i ryż, z sosem do wyboru, przegryzany od czasu do czasu bagietką. Wśród tanich straw można znaleźć również
fuul - rozgotowaną fasolę, lokalna odmiana tej potrawy jest bodaj najgorsza w całej północnej Afryce.
- Zakupy
Duża butelka wody - od 70 do 100 franków; mała butelka wody - 50 franków; cola - 50 franków; litr soku - od 250 do 400 franków; bagietka - 20 franków; fuul - 50 franków; najtańszy posiłek (np. spaghetti lub ryba z chlebem) - 150 franków.
Djibouti Town
Miasto to nie ma najlepszej opinii wśród podróżników - uchodzi za mało atrakcyjne turystycznie, nieznośnie gorące a przy tym jedno z najdroższych w Afryce. Zostawiając tą opinię w domu, Dżibuti okazuje się nie takie złe. Ciekawy bazar, interesujący ludzie i zwarta zabudowa sprawia, że może nawet być intrygujące. Koszty zaś, są porównywalne do wielu innych afrykańskich stolic, jest tylko mniej możliwości, w przypadku, gdy chcemy podróżować w najtańszej opcji.
Djibouti Town wyraźnie dzieli się na centrum, gdzie są banki, drogie restauracje i gdzie Francuzi prowadzą interesy, oraz na nisko zabudowane dzielnice afrykańskie. Na styku obu znajduje się rozległy
bazar wraz z charakterystycznym, beczułkowatym minaretem
meczetu Hamoudi na północnym jego krańcu. Moim zdaniem okolice te są najciekawszą, a na pewno najbardziej kolorową i energetyczną częścią miasta. Okolice portu i grobli l'Escale nie są nadzwyczaj ciekawe.
Większość kafejek internetowych znajduje się w samym centrum, są to zwykle centra telekomunikacyjne, gdzie komputery stoją obok telefonów i kserokopiarki a na szyldach na zewnątrz nie ma o tym ani słowa. Kilka takich centrów jest również w African Quarter. Kafejki czynne są zwykle do 21:00.
W razie potrzeby konsultacji medycznej, w mieście prywatne praktyki lekarskie prowadzi kilku Francuzów. Wśród nich Dr Guillard Patrik, posiadający gabinet w centrum, przy Rue Pierre Pascal (tel. 35 27 24). Każda konsultacja kosztuje 6 000 franków. Wykonanie testu na malarię - 5 000.
- Hotele. Po najtańszym hotelu wymienionym w przewodniku - Hôtel Sheikh Gabood - został tylko szyld. Udałem się więc, do położonego nieopodal Hôtel Horseed, gdzie łóżko w dwuosobowym pokoju kosztuje 2 500 franków. Pokój jest czysty, z łazienką na korytarzu i klimatyzacją (która po jednym dniu się zepsuła). Wybierając to miejsce trzeba wyraźnie zaznaczyć, że interesuje nas tylko łóżko, a nie cały pokój. W przeciwnym razie będziemy musieli zapłacić dwa razy tyle. Sprawdziłem również ceny w Hôtel Dar-es-Salam, tutaj najtańszy pokój kosztuje 3 500 franków.
- Knajpy. Najtańszych jadłodajni, serwujących fuul, spaghetti bądź ryż z sosem należy szukać w okolicach bazaru, np. przy Ave de Brazzaville.
- Komunikacja. By zobaczyć słone jeziora Assal i Abbé, nad których brzeg nie dociera komunikacja publiczna, należy przyłączyć się do zorganizowanej wycieczki, bądź wynająć samochód. Pierwsze rozwiązanie jest tańsze, lecz szansa na taką okazję jest znikoma - trzeba pytać w biurach organizujących takie wycieczki w centrum miasta Dżibuti. Sprawdzony człowiek, wypożyczający samochody terenowe z kierowcą za 20 000 franków dziennie, to Houmed Loita, tel./fax.: 35 72 44, komórkowy: 82 22 91.
- Z lub na lotnisko. Przylatując do Dżibuti, lotnisko jest miłym zaskoczeniem, gdyż procedury imigracyjnie przebiegają szybko i sprawnie. Po przejściu wszystkich kontroli znajdujemy się w hali przylotów, gdzie znajduje się budka informacji turystycznej oraz sklepik z Coca Colą. Na lotnisku nie ma banku ani kantoru, ich funkcje przejęła pani w sklepiku, która za jedno euro płaci 210 franków (na mieście kurs jest lepszy).
Lotnisko Djibouti Ambouli znajduje się pięć kilometrów za miastem, oprócz taksówek nic tam nie jeździ. W informacji turystycznej dowiedziałem się, że kurs do miasta kosztuje 2 000 franków. Po krótkich targach udało mi się pojechać za 1 500 - nie jest to najniższa cena, Rafał za kurs zapłacił tylko cztery dolary.
- Prom. Z Dżibuti, regularne promy kursują do Tadjoura i Obock, po drugiej stronie zatoki Tadjoura. Prom do Obock odpływa tylko w środy, o 11:00 i kosztuje 1 000 franków.
Do Erytrei
Szlak na północ wiedzie przez Tadjoura i Obock. Do Tadjoura, gdzie kończy się asfalt, można z łatwością dojechać komunikacją publiczną. Dalej do Obock i w stronę granicy z Erytreą transport nie jest już tak częsty i przewidywalny. Najłatwiej jest coś znaleźć w środy, gdy do Obock dopływa cotygodniowy prom z Dżibuti. Pickup z Obock do wioski Moulhoule, położonej po dżibutańskiej stronie granicy jedzie trzy i pół godziny i kosztuje 2 000 franków. W Moulhoule trzeba czekać na następną okazję do Assab (kolejne 2 000 franków lub 150 nakfa, 5 godzin jazdy). Pieniądze można wymienić w sklepiku w Moulhoule lub po drugiej stronie granicy, w Raheita.
Do Somalilandu
Transportu do Somalilandu należy szukać w okolicach Avenue 26. Tam gromadzą się terenowe Toyoty, które odjeżdżają codziennie w kierunku Hargheisy. Opłata za przejazd to 5 000 franków za miejsce drugiej klasy (dwa rzędy siedzeń za kierowcą) lub 7 000 franków za miejsce obok kierowcy, na którym siedzi "tylko" dwóch pasażerów. Oprócz samochodów terenowych, do Somalilandu kursują również samochody ciężarowe. Te odjeżdżają rzadziej, są tańsze i dużo wolniejsze, dzięki czemu można więcej zobaczyć po drodze. Wszystkie samochody wyjeżdżają około 16, by zdążyć przed zmrokiem do granicy, która jest zamykana na noc.
Droga do granicy w Loyada wiedzie przez rozległe, podmiejskie śmietnisko. Asfalt kończy się tuż za lotniskiem, następny będzie dopiero w Hargheisa. Loyada jest właściwie nazwą przejścia granicznego, gdyż wielu chat tam nie naliczyłem. Granicę przechodzi się na piechotę (oba posterunki graniczne dzieli kilkaset metrów ziemi niczyjej).
Wizę Somalilandu można kupić z łatwością na granicy, potrzebne są tylko paszport i pieniądze. Wiza kosztuje 20 dolarów amerykańskich. Euro, jako waluta egzotyczna może wzbudzić ciekawość, ale wizy za nią się nie kupi.
Procedury kontrolne po somalijskiej stronie trwają kilkadziesiąt minut, również z powodu niektórych podróżnych, którzy chcąc uniknąć opłat granicznych, próbują przejść granicę bokiem. Więcej o tym zjawisku napisałem w notatniku - "
Ławeczka na granicy".